Róża Zalewska
I miejsce ex aequo
oswajanie
I.
waruj, w nocy mnie nie ma. nocą jadę w trasę
naświetlać oczy sarnom, spostrzec, które ucho
nadstawi się pierwsze.
II.
jadę przegapiać granice i znaki — drogi i skazy
na poboczach, pola czarnych słoneczników.
III.
więc po nocy mów do mnie, użalaj, uczyń
uchem, gryzakiem z sarniny, nagrodą
po długim treningu.
IV.
nocą mnie nie ma, bo nocą dokądś
trzeba iść, gdzieś siebie wypuścić.
czas krzepnięcia
rankiem wymiatam kamienie z parkingu,
wybieram szkło po rozbitych witrażach.
składam odłamki w rozetę na czystym
białku oka.
gdzieś zaczyna mnie boleć — może kilka
kroków obok. trochę dalej spluwa człowiek,
pies czeka. coś świta.
sobostwóry
jestem jak ten skwarek co z płycizn patelni,
przelany wpadnie w zbiornik oleju, albo zapcha
światło, jakieś głupie zwężenie — jestem,
ale jakbym się nie starał i nic tylko ręka,
która głodzi, sięga za zakręt gardła. czasem
podaje z troską źdźbło na przekłuty język.
zaraz będzie ciemno, więc zamknij się.
pod tobą zlew świata, tam zostaniesz wypluty
jako stalowa kropla lub łupliwa perła i już.
już nie będziemy się różnić.
Ewelina Kuśka
I miejsce ex aequo
Pieter
wciąż rozmyślał o ogniu zakopanym w korzeniu drzewa.
mawiał że niebo przewróci się. ryby wyjdą z wnętrza rzeki
i nie dosięgną już wody. pola pokryje dym w kształcie
twarzy młodzieńca co drzemie pod gałęziami okryty piaskiem
i gliną.
mawiał że chciałby być sprzed. do momentu aż został przy
kapliczce gdzie grób wyparował choć ognień nadal drzemie
pod korzeniem. za płotem nowa wojna produkuje umarłych.
– ktoś wykopie ich z ziemi by obsiać pole prochem a wtedy
nastanie pokój — szepczą sine usta.
Pieter jest blisko. ubrany w odświętny strój ma piorun
we włosach. zwraca go w stronę korzeni suchego drzewa.
niech psy nie wywęszą. niech nie wykopią. niech zostawią
zmarłym ich tajemnice. niech wyją w ciszę.
Leon
przemierzał drogi po mostach z mgieł.
nocami ciężarówka łykała gwiazdy. lubił
myśleć że mieszka w brzuchu wielkiego
psa. wydawał komendy. świat nie służy
do wypoczynku.
ciężarówka aportowała gdy nagle wysiadła
jej nerka. podwinęła ogon. leżała w rowie
bezpańska z pustym żołądkiem. jego ból był
niczym w porównaniu z jej bólem. jego strach
był niczym w porównaniu z jej lękiem.
oboje musieli oswoić samotność jak. dziką
kotkę — głaskać karmić i brać na ręce. liczyli
dni i pełnie księżyców co pobudzały do życia
dziwne istoty ze snów o drodze pokrytej mokrym
od potu asfaltem.
Aniela
on wiedział że człowiek wolny może być
niebezpieczny. prawdę można znaleźć tylko
wokół siebie. zatrzymał ją na lat dwadzieścia.
lubiła patrzeć jak księżyc kąpie się w psiej misce.
przegapiła wiele chwil zbierając do dziurawego
naczynia powietrze
bo trudno jest oddychać gdy drapią cię obce dłonie
oderwane od ciała zwanego kiedyś miłością.
– patrz co zrobiłeś!
duch nie może być martwy. nie potrzebuje czasu
a prawdę znajduje w powietrzu wokół miski nieba
tam gdzie kąpie się księżyc.
Małgola
ktoś przy płocie martwił się o jej samotność.
mówił że człowiek wykopał człowieka z grobu
bo tęsknił za ciałem.
wiosny wciąż nadchodzą wolno. wąż pełznie po
beżowej mieszance piasku i popiołu. chciała rozdeptać
mu głowę by wsiąkał w ziemię perłową poświatą.
gdzieś właśnie wybuchają nowe wojny o kawałki
aliny. z drzew turlają się gorzkie jabłka. wąż
pełznie po tamtych ulicach zadzierając głowę.
mówiły do niej ości ryb śniętych w stawie
i cień robaka co bada podszewkę runa. przepływała
nad nim wraz ze zjawą odpoczywającą z nią w łóżku
gdy znudziło jej się przemierzać przestrzenie.
ciało jest łuską kołyszącą światy z których nadal się składa.
Krista.
powieki miała jak prześcieradła.
za oknem chmury płakały gdy
przeźroczyste krople kładły jej się
na rzęsach.
miała policzki jak bombonierki.
łzy siadały na nich jak słone
paluszki. za oknem deszcz po cichutku
wgryzał się w dywan traw.
w domu tańczyły krzesła w takt ciszy
a stół przykucnął w kącie gdy opuszczała
zasłony żeby przysłonić życie. w tym
domu nikomu nie smakował obiad.
gdy zburzono ściany nieopodal ktoś
zabił drzewo choć nadal owocowało.
tu nikomu jego owoce nie smakowały.
miejsce pozostało.
Aga Zano
I miejsce ex aequo
postpartum
tej wiosny olszynka grochowska
wyda nam błoto trzpienie
gwinty trapezowe.
budka dróżnika zapleśnieje szadzią
nie będzie kątników ani ważek
urodzę ci tylko melafir.
następna stacja
Ulanów
santa rita de cascia
sposób był tak prosty że nikt o nim nie mówił
wystarczyło połknąć kłębek drutu słoik gwoździ
miedziany pręt trochę żużlu kapsel
suchą bułkę gumę do żucia
mokry wafel kawał trylinki
stary plaster kabel z owijką
martwą pszczołę
wystarczyło wydrapać piwnicę
w piwnicy terrarium
a do terrarium wpuścić żabę
żeby strzelała językiem
w każdy cień człowieka
aruspex
rozplenię się w tobie łachami nawłoci
zabliźnię ci przełyk jak koloidowy grzyb
nasypię kminu do gardła
z pokrzywy uplotę nam szałas
będziemy w nim spały zwinięte
w byliczny kłąb koślawą helisę
a jak mnie zostawisz
to zabiorę ci psa
Adrian Korlacki
II miejsce ex aequo
ćwiczenia na długich czasach
jak zaglądanie w lustro studni z której nie ma powrotu (od którego nie ma odwrotu) gdy
przechylasz się w patrzeniu za siebie
– tylko światło zostaje i stała braku światła –
ćwiczenia na długich czasach przeciągają się od późnych nawoływań matek (matki mieszkają
stadnie w azbestowych blokach w oknach kuchni i na klatkach schodowych przyjaciółek)
a jak szkolne rany długie są dni i strupy na twarzach kolan
gdzie rozchodzi się skóra krew płynie po cichu i znowu sprawdzanie się w oczach do siebie
od ciebie do ciebie od siebie w karuzeli tęczówek
wbiegliśmy do parku a tam już nas zabierały huśtawki i piasek kleił się do rąk w niepewne
jutra
stalowe
światło latarenki penetruje podwórze jak pulsar
ze schodów podnoszę szypułkę lipy
zapadamy się nieraz w głąb zdania lub w sen bezdomnego
uparcie powtarzam zapamiętaną frazę i pozwalam by wraz z dymem rozlała się na języku
za wcześnie na wiersz
mężczyzna który zasnął w przełączce obraca w zapchanych nozdrzach zorzę snu jeszcze jutro
jego ciepły oddech spłynie na to osiedle jak błogosławieństwo dla ziemi
ćwiczenia
mrużyłaś oczy i myślałem o śmierci która kasuje wszystko robi log out z tej gry
siwiały dni i spadały przed czasem wielkie i ciężkie
noc podnosiła się z dna rzeki i deszcz zalał kolorowe schody na krakowskim podgórzu
mówisz struga płynie tędy jak żyćko
pojedyncze słowa wyciągnąłem z kurtki – lepki paragon w który zawinęłaś gumę do żucia
ubrałem obraz w słowo ćwiczenia wyjąłem aparat i nałożyłem na statyw
na długich czasach zagrałem w śmierć pewną jak brak wiary
kiedy widzę twój pierwszy siwy włos
mówię nie martw się będzie ich więcej
czego sobie i tobie życzę i sąsiadom (ich płot kuli się jakby ziemia wołała już nie ludzi a
rzeczy) i na śniegu fraktalem rozejdzie się kropla krwi promieniście
czas przepływa przeze mnie czasy się kończą ludzie znikają za ten czas
dom skurczył się w zaciśniętą piąstkę
a wiesz że kiedyś zdarłbym go z dzieciństwa jak plaster z kolana by na odwrocie znaleźć
kroplę krwi zdrową i gęstą
sierpień
kiedy zasypiasz dzień napełnia się tramwajami a sprzedawcy obwarzanków rozstawiają
skrzypiące wózki
kiedy śpisz po nocnej zmianie skracają się kolejki w osiedlowej przychodni
ktoś podrzuca nam wtedy do skrzynki na listy wyciągi z banku i oferty światłowodu koty
niepostrzeżenie gubią sierść gdy tracisz je z oczu
czas gra przeciwko nam jak na przykład dziś gdy z umywalki podniosłem maszynkę do
golenia i zgarnąłem na dłoń garść siwych opiłków
nasz dozorca ślini palec by wytrzeć ropę z kącika oka potem spije resztkę z dna puszki
zawsze mijam go w tym samym miejscu zawsze dopija tę samą puszkę
po drodze kupię coś do chleba i mleko wczoraj był luty jutro koniec sierpnia
Dawid Zalewski
II miejsce ex aequo
wiersz dostateczny
proszę pani, ten wiersz jest grymasem. wątłą jamą,
którą czasem otwieram, odsłaniając dziąsła i zęby.
jest linijką, którą można coś zmierzyć i spojrzeć
przez świat na zielono. jest zielenią.
jest ukrytą w niej wypaloną słomą i jest jej czarnym
kręgiem. ten wiersz jest surowym jabłkiem
i surowym ojcem, który Śpi za daleko od łóżka
i źle się patrzy. jest jego ręką, jego wzrokiem
i jego domowym ogniskiem.
te słowa są mazią zbitą w grudę kataru,
utkwioną w głęboko na dnie szyi.
są drzwiami zabitymi deskami. wziernikiem
jedynego oka, które patrzy przez nie naprawdę.
są zebranym jesiennym bukietem brązowych,
kruchych liści. są kruche.
są tym, co leży pod nimi. są patykiem, robakiem,
kamykiem i wszystkim tym co tkwi w rękawie
przeciwdeszczowej kurtki.
ten papier jest psem. rybką w akwarium. chomikiem
biegającym w kole, przez którego trudno jest w nocy
zasnąć. jest panią ze sklepu,
która zna moje ulubione cukierki.
przelot
tak oto została walka, gubienie piór. obserwując bliskość ludzi
poznała dystans, z którego można jeszcze uciec. jeśli przeżyje,
w ulubionej samotności gniazda powije pisklęta.
ciała kruche, które kiedyś były jak ona i miały w sobie tyle samo krwi.
ledwie kieliszek, który uniesiony wysoko, pięknie się dotleni.
wszystko to, o ile nie zwabi ją ciepło domowych pogorzelisk.
wówczas rozbryzgnie się jak gwiazda, strącona z nieba kamieniem,
wypełniona po brzegi myślą, że umarła wskutek błędu,
bo ludzkie okrucieństwo jest chyba pomyłką.
herold
kiedy jesteś dzieckiem i kopniesz, zostajesz piłkarzem. kiedy chluśniesz
wodą, strażakiem. kiedy wypijesz mleko, na twoich kościach będzie
można kiedyś powiesić całe ciało.
nigdy jednak nie mów prawdy. wtedy będzie trzeba walczyć
o każde słowo.
pamiętaj, fakty karmią krew gorzkością jagniąt i pigw, więc nawet oddając
siebie w pełni, nigdy cię nie wybiorą byś został ciałem na złotym talerzyku,
lewitującym nad ich gardłami.
Artur Boratczuk
III miejsce ex aequo
Pogrzeb strażaka
Na pogrzebie strażaka,
który uratował dziecko,
świeciło słońce.
Chowali go z bursztynowym naszyjnikiem,
bo podobno kochał morze.
Zrobili mu wielką trumnę,
a tego co naskrobali po pożarze,
to w bucie by zmieścił.
Stary proboszcz z alzheimerem
mylił jego imię
w pożegnalnej mowie.
Ludzie nie mieli mu tego za złe:
po tylu pogrzebach może się pomieszać w głowie.
Nawet gdy przed pokropieniem powiedział,
że był mistrzem świata w zadawaniu gównianych pytań
i takich odpowiedziach,
nikt się nie obruszył.
Spoczywaj w pokoju.
Ja go nie znałem w ogóle.
Pamiętam tylko,
że gdy niósł mnie przez korytarz płomieni,
strasznie kaszlał, próbując
coś powiedzieć
coś na M
Możma…
Musisz…
coś takiego
Pijane logosy
Nie dla wszystkich mindfulness
i tu i teraz.
Język naszych czasów kryje się w ekstazach świętych.
Widzą
Dzik Goź,
stumetrowej wysokości dzika róża
z pióropuszami galasów szypszyńca,
kłapcuny,
morza nie słone lecz o smaku imbiru.
ludzie w supermarkecie rozpadający się w pył.
Czytają
Zaraz na samym początku –
dwa opisy stworzenia.
W pierwszym przez sześć dni
Bóg stworzył najpierw rośliny,
potem firmament, zwierzęta,
a na końcu mężczyznę i kobietę.
W drugim na pozbawionej życia ziemi
ulepił z mułu mężczyznę,
stworzył mu pełen roślin ogród,
przydał dla towarzystwa zwierzęta,
a gdy mężczyzna czuł się nadal samotny,
sprowadził nań sen, wyjął z jego ciała żebro
i z niego zrobił kobietę.
Dla wielu te niespójności stanowią dowód fałszerstwa,
nieudolnej kompilacji starych mitów
i wzbudzają brak zaufania,
dystans,
nawet drwiny.
A jeśli to prawda?
Bóg stworzył dwa światy.
I nikt nie wie, w którym żyjemy.
Czy w tym, gdzie kusił wąż,
Kain zabił Abla,
a Chrystus został ukrzyżowany,
czy w tym drugim, którego najważniejszych wydarzeń nie znamy?
Anioły
Anioły podśmierdują jak kury
Siadają na najwyższej grzędzie rzeczywistości
Nic nie mówią, na nic nie patrzą
Iskają wszy zalęgłe w piórach.
Starym aniołom łysieją skrzydła
i ropieją oczy.
Wzbijając się, czują przyjemny chłód na ramionach
Mają lekkie zawroty głowy
i gęsią skórkę,
gdy uciekają z tego świata ludzkiego
śmiechu nad wiecznością.
Z góry wyglądamy dla nich jak trzcina.
Chcieli je udusić,
ale nauczyły się oddychać uszami.
A jak zatkali im uszy
to oddychały oczami.
Gdy im wydłubali oczy,
czerpały przez skórę.
I wygrały
Czy dotrą do celu?
Jest tyle pięknych miast na świecie…
Ludzie żyją tam całkiem inaczej.
Niby jak?
Inaczej… Kobiety golą się tam pod pachami…
A są tam lekarze od zabijania dzieci?
Pełno ich tam! Noszą ładne garnitury, pachną jak trzeba,
wszyscy im się kłaniają z daleka
i pytają:
Jak zdrowie, panie doktorze?
Na wybojach podkasała bluzkę nad pępek, jakby chciała,
żeby słońce nie skwarzyło jej twarzy
tylko ten brzuch,
żeby pył z drogi nie osiadał nigdzie indziej
tylko na brzuchu.
Gdy zapomnieli, ile zakrętów za nimi, upadła nagle,
jakby natrafiła na niewidzialną granicę.
Kręci mi się w głowie. Nie mogę… iść… dalej
Przecież tam nic nie ma, patrz.
Rzucił kamieniem w tarniny
Nic go nie zatrzymywało.
Nie ma jednej granicy dla człowieka i kamieni.
Spłoszone ptaki uciekły do nieba.
Nie ma jednej granicy dla człowieka i ptaków.
Spróbujemy nocą.
Nocą jednak też się nie udało.
Może to księżyc tak przyciąga? Musimy poczekać na nów.
W nowiu znów ją coś wstrzymało.
We mgle musi się udać!
Spętali się sznurkiem, żeby się nie pogubić we mgle ale i to było na nic.
Rzeką. W wodzie zawsze jest mniejsze przyciąganie.
Mdlała nawet w wodzie.
Na ganku w gorący czerwcowy dzień
Z krokwi nad wejściem kapie żywica.
Przebieramy truskawki na kompot.
Robota idzie, jakby kilku pijaków grób kopało.
Kot bawi się szypułkami
wśród krwistych plam.
Dzwon wzywa wiernych na sypanie kwiatków.
My nie wierzymy.
Kwiatki to kwiatki
Kompot to kompot
Ida Sieciechowicz
III miejsce ex aequo
w bitwie o świcie śpiewaj o mnie
w pełnej barwie
I
A jednak. W szlauchach spieniają się strugi. Ludzie
rozkręcają dłonie długo suszone. Gdy brakuje wody, nikt nie
myśli o winie. Każdy zmywa ciało. Bo wszystko jest
naszą. Krążymy wśród oplotów z czinczy. Odbicia wieszamy
rozżarzone. Na wybujałych na hakach ekranach. Akcja
jest rozmigotana. Trawy ciągną mrówczo wyczerpane. Tak. Zakręcam
krany. Ludzie umierają z pragnienia. Dno jest obniżane.
Dzieci toną w słodkich wodach. Czy ma niepokoić fragment
zanurzany powoli? Jak cicho jest głośno? Dyskoteki zamyka się
po piwnicach. Ubierz się! Aby zrobić wrażenie. A może
rozbierz? Gdy się ściemni zupełnie. Nikt nie będzie widział. Kto
idzie wzdłuż. Albo tak sobie.
24/8/2022
w bitwie o świcie śpiewaj o mnie
na wydechu
II
Zaraz po. Wiechliny są piaszczyście wybłyszczone.
Włoki trałują. Czy daleko od morza? Przyciskamy się
udami do potliwych powierzchni. Powietrze oziębia.
Ranki zwykle są wymagające. Dziewczyny blade. Jakby nie
wiedziały, gdzie się przebudziły. Albo z kim rozkołysały.
Światło przebija. Samolot ląduje. Są w nim pasażerowie. Każdy
ma przygotowaną torbę. Długo przeciwdeszczową. Z,
zamkiem szczelnie dookoła. Na pustyni odcinają głowy. Reszta
wycieka powoli. Zgarniam prochy. Jak paliatywnie są
rozpylone? Gdy boli. Uciekaj po schodach. W oknach zdrewniałe
zasłony. Tłum rozważa zastawione przej ścia. Czy jesteśmy
przesuwani przez drzwi obrotowe? Patrzysz w twarze. Każda z masy
nieporcelanowej.
19/8/2022
w bitwie o świcie śpiewaj o mnie
pianissimo
III
A po zmierzchu? Robi się niewyraźnie. Na pokładzie
nie ma straży. Baffled Billy wkłada palce między. Gwóźdź
jest przekrzywiony. Mróz roztrzaskany. Śnieżnobiałe
róże też są ścinane. A królowie? Rój jest rozszemrany. Gdzieś
nad wyraz. Dźwięki nabierają rozlegle znaczenia. Śpiewam.
Czy na próżno? Głosy mamy przewietrzone. Urządzenia
wentylacyjnie biegną po zewnętrznie oziębionej stronie. Na co dzień
powstrzymuje nas krawędź. Na niby nie przystaje tętniczy
ruch. Ludzie zwożą pudła z nocnych sklepów. Potem układają je
w stosy. Co wyławia sen zatopiony po ciemku? Co widzą dziewczyny
zdemakijażowanymi oczami? Śnię najmocniej jak mogę. Czy
będę prosić światło? Aby się nie zniechęcało. Zima zmrozi się bez
ptaków. Czy to jakby tak od razu zaraz?
7111/2022
Ewelina Cis
III miejsce ex aequo
na basenie
trzy dziewczynki, kilkuletnie gracje
płaskie a przez to szczęśliwe piszą
stopami po mokrej posadzce
kobieta numer jeden rozczesuje włosy
choć blond są koloru coli, druga ubrana
w turban ma pierś wielkości mej głowy
a że każda nosi w brzuchu i w myśli
poprzednie i następne półobecne
to teraz patrzcie wszystkie:
moje odbicie nie może spojrzeć mi w oczy
pogrzeb ptaszka
w śnie obserwuję kota jak wije gniazdo
z piór zabitego przez siebie ptaka
są białe czyste od krwi
czy złoży tu jaja?
z szacunku do Śmierci nie pytam o przyszłość
sen jest zresztą taktowny — wymutowany
po przebudzeniu sprawdzam w telefonie
kot + gniazdo + ptak = żyć
to znaczy zabijać
bonanza
Nie musimy nosić ubrań – jest ciepło
i wszystko jest żywe nawet kamienie.
Milczymy na różne tematy, jesteśmy dziećmi,
ale możemy uprawiać seks, jesteśmy dorośli,
ale możemy rozpruć patykiem ziemię,
otwierać usta trochę jak w chorobie,
trochę jak w zdziwieniu i wpuszczać świat
do środka.